sobota, 3 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 1

Otwieram oczy i zaraz tego żałuje, bo oślepia mnie białe światło jarzeniówek. Mrugam i przecieram oczy ręką. Rozglądam się. Jestem przywiązany do krzesła w białym pokoju. Naprzeciwko mnie stoi biurko z drewna dębowego i duży fotel. Na piórku leżą tylko jakieś papiery i stoi lampka, która świeci mi prosto w twarz. Cały czas mrugam próbując przyzwyczaić się do bladego światła, przy okazji też próbując jakoś uwolnić ręce związane grubym i mocno zaciśniętym węzłem.
- Nie uda ci się- słyszę glos za moimi plecami.
- Skąd wiesz?- odpowiadam uśmiechając się półgębkiem i spoglądając za siebie, chociaż kosztuje mnie to wiele bólu, bo moje ręce są jeszcze bardziej wykręcone.
- Bo sam zawiązywałem- odpowiada mężczyzna opierający się o drzwi z dłońmi w kieszeniach. Jest wysoki i dobrze zbudowany, ma krótko ścięte włosy i ciemne oczy. Oceniam, że ma około 35 lat. Jego garnitur lekko opina się na ramionach, a buty lśnią. Nienawidzę takich typów. Niczego nie robią sami, chcą być czyści od krwi, którą wylewają.
Po chwili mężczyzna podchodzi do biurka i siada wygodnie w fotelu zakładając nogę na nogę. Wyciąga z kieszeni pęk kluczy i otwiera jednym z nich szafkę w biurku. Wyciąga jakieś papiery i kładzie na biurku. Opiera głowę na fotelu i z uśmiechem gapi mi się w oczy. Znam ten trik. Nie boję się i też gapię się prosto w jego oczy. Ten zaczyna się śmiać, co dziwi mnie ale też zaczyna denerwować.
- Kim jesteś?- pytam mężczyznę siedzącego za biurkiem
- To nie ty zadajesz pytania.- odpowiada twardym głosem
- To dziwne, bo właśnie jakieś zadałem.- mierzę go wzrokiem
Facet kiwa głową i do pomieszczenia wchodzi osiłek w czarnej koszulce. Facet stoi za mną i nagle łapie mnie za szyję ramieniem odcinając mi dopływ tlenu.
Szarpię się, ale dosyć mało mogę zdziałać mają związane ręce z tyłu krzesła.
- Teraz ja mówię, a ty słuchasz i odpowiadasz, kiedy cię o coś spytam. - facet prawie syczy mi w twarz. - Puść go, Joe!
Joe odejmuje rękę a ja dyszę ciężko opierając się o krzesło.
- Jak się nazywasz?- pyta ten garniak
- Jack Meark.
-Ile masz lat?
-A co, chcesz mi kupić prezent?- prycham- 16
- ok, dobra mały, możesz iść- mówi
- Serio? To mnie rozwiąż.- mówię i widzę jak się uśmiecha.
- Sam się rozwiąż!
- Hahahah- mówię- Bardzo śmieszne.
Facet wstaje zza biurka i klęka za krzesłem rozwiązując mi ręce i nogi . Robił to chyba pół godziny, a gdy tylko ktoś wchodził do pomieszczenia gadał, że nie teraz i kazał każdemu wychodzić.
- Nazywam się Leo.
- Yhmmm
Rozwiązał mi ręce, a gdy tylko od razu zaatakowałem był świetnie przygotowany i bez trudu odparł
atak.
- Chodź Jack, zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Chyba się przesłyszałem, facet, który jeszcze przed chwilą kazał mnie dusić teraz zaprasza mnie do pokoju ?
 Oniemiały poszedłem za nieznajomym. Miałem nienawidzić tego miejsca i ludzi( kimkolwiek są i gdziekolwiek jestem) ale teraz już sam nie wiem. Czasem dobrze jest lepiej poznać wroga, by zaatakować, więc poczekam i nie będę zdradzał swojej tożsamości.

PROLOG



Odkąd pamiętam byłem sługą. Stawialem sie na każdy rozkaz,wypelnialem zadania dokladnie i do konca. Zawsze. Tak mnie wychowywano: o nic nie pytaj, nie mów co myślisz , bądź tym, kim ci każą. I to właśnie robię. Zero własnego zdania i osobowości, nie wiem kim jestem i nie znam siebie. Ale dość tego, uciekłem. Dokladnie godzinę temu, 27 minut i 43 sekund. Taaa, ale to nie takie łatwe. Teraz szukają mnie wszyscy: rząd, wojsko, tajne agencje itd. Mogą być wszędzie. Każdy kogo spotkam może należeć do tajniaków. Czemu mnie ścigają? Znam wszystkie papiery i tajemnice jakie skrywają.

Super.
Jestem w totalnym bagnie. Właśnie ich widzę: Ciężarówki, auta terenowe, limuzyny, ambulanse, radiowozy i wozy opancerzone.
Dziwi was to?
Mnie nie. W sumie nareszcie cos pomyśleli zanim ruszyli w pościg. Wozy opancerzone to już cos. Po tym jak ostatnio prawie wysadziłem w powietrze itd. Noo dużo tu by opowiadać.
Zatrzymuje się dając nogom odpocząć.
Gwałtownie oddycham prawie krztusząc się powietrzem. Auta zatrzymują sie jakies 5 metrów ptzedemna. Idealnie. Jestem zdziwiony ich precyzją. 5 metrów. Nie za blisko. Żebym nie mógł ich spalić lub wysadzić i nie za daleko żeby dokladnie widzieć mój każdy ruch. Zadziwiające. To do nich nie podobne. Może uważacie ze powinienem uciekać jak najszybciej i jak najdalej, może i tak. Ale ja juz biegłem. Cały nie jestem tchórzem. I dlatego spokojnym krokiem ruszam w ich stronę. Dokladnie w stronę lśniącego, czarnego auta z przyciemnianymi szybami. Podchodzę do auta i pokazuje, żeby kierowca opuścił szybe. W ten czas z innych aut wychodzą uzbrojeni żołnierze i faceci w garniakach z pistoletami wycelowanymi we mnie. Ale spoko, wszystko pod kontrolą. Rozglądam się do okoła i patrze w oczy każdemu z mezczyzn celujacych do mnie z broni. Czekają na rozkaz. Opieram sie o szybe.
- I co? Nic nie zrobisz? - mówię spokojnym głosem i z uśmiechem po to tylko żeby go wkurzyć.- Wsiadaj!
- Chyba śnisz! Naprawdę myślisz że wsiądę do twojego auta, bo tak?!
- Do samochodu!!
- Spadaj! Wiesz ze będzie tak jak zawsze. Tylko narażasz swoich ludzi na ewentualny wypadek.
- Nie Jack. Nic nie będzie juz takie jak kiedyś.
Nagle słyszę syczenie. Jakby dźwięk ulatujacego powietrza. Gaz. To jedyne slowo jakie przychodzi mi do głowy. Zanim zdążę sie obrucic. Padam na kolana. Niewiem co się ze mną dzieje. Ciało od mawia mi posłuszeństwa.
- Jack. Musze przyznać, zaskakujesz mnie.- słyszę głos za moimi plecami- niewinna puszka gazu, a ty juz sie poddajesz. Słyszę śmiech. Jestem calkowicie otępiały. Zamachnąłem sie pięścią, ale zaraz potem tego żałowałem bo ten wysiłek skaczyl sie upadkiem.
Zamknąłem oczy i poczułem wielki chłód. Który rozsadzal mnie od środka. To ostatnie co pamiętam. Zimno i ciemność.